niedziela, 25 listopada 2012

Shuffle it all - Rozdział 2

Idzie zima, mam lenia. Nawet mi się nie chce dedykacji pisać, a więc to będzie chyba pierwszy rozdział bez.



- Od razu przepraszam za bałagan, ale nie miałam czasu posprzątać – powiedziała Selene, otwierając drzwi.
Bałagan? Dziewczyno, mówisz do człowieka, który mieszka w garażu z wariatem. Nie ma szansy, żebyś mnie zaskoczyła.
- Spoko – mruknąłem tradycyjnie.
Wszedłem do środka, rozglądając się szybko. Jeśli ona miała tu bałagan, to ja nawet nie wiem jak nazwać to, co jest na stałe zameldowane w naszym garażu.
- Czuj się jak u siebie – powiedziała. O nie, mogę ci przysiąc, że tego byś nie chciała.
Mimo wszystko rozsiadłem się na kanapie tak, jak zrobiłbym to u siebie, gdybym miał u siebie kanapę. Selene poszła do kuchni i coś tam do mnie gadała, ale słuchałem jej już wystarczająco długo wcześniej, więc miałem dość. Zamiast tego rozglądałem się po pokoju. Całkiem przyjemnie tu mamy… Eee… Ma. Kurde, pierwszy raz od miesiąca byłem w mieszkaniu i już zacząłem się przyzwyczajać.
Nagle przypomniało mi się, że dawno niczego nie brałem. A jak już sobie o tym przypomniałem, to przypomniał sobie także mój organizm i zaczął domagać się heroiny. Spojrzałem nerwowo w stronę kuchni. Selene była chyba czymś zajęta, co nie przeszkadzało jej wciąż do mnie mówić. Cholera, nie miałem wyjścia. Starając się być tak cicho, jak to tylko możliwe, wyciągnąłem z kieszeni strzykawkę i działkę. Po chwili poczułem upragnioną błogość.
I wtedy usłyszałem chrząknięcie.
Selene stała oparta o ścianę, przyglądając mi się uważnie. Myśl, Izzy, myśl…
- To przeciwbólowo.
Przekrzywiła głowę.
- Boli cię coś?
- Profilaktycznie.
- Masz mnie za idiotkę?
Trudno, muszę zaryzykować.
- Bo widzisz, ja… To jest silniejsze ode mnie. Próbuję z tym walczyć, ale wygląda na to, że przegrywam i…
Nie zdążyłem powiedzieć nic więcej, bo Selene podeszła i przytuliła się do mnie. Chwila, co? Czy ona była naprawdę aż tak naiwna? Chyba jednak nie, bo po chwili odsunęła się i walnęła mnie w twarz.
- Za co? – skrzywiłem się.
Popatrzyła na mnie jak na kretyna. Może słusznie.
- Ty chyba nie pytasz poważnie – mruknęła.
- Zrozumiałbym, gdybyś walnęła mnie od razu. Ale tak to naprawdę nie wiem, o co ci chodzi.
Dziewczyna westchnęła, mrucząc pod nosem coś, co zabrzmiało jak „faceci”. No kurwa dobra! Jestem facetem i nie rozumiem, co to znaczy, jak najpierw ktoś mnie przytula, a zaraz potem bije. Jak dla mnie to to patologią jakąś zajeżdża.
- Walnęłam cię, bo jesteś skurwielem – wyjaśniła takim tonem, jakby tłumaczyła coś małemu dziecku. Fajnie, ale akurat tyle wiedziałem. Czy raczej się domyślałem.
- No a to przytulanie? – zapytałem w końcu, nie doczekawszy się kontynuacji.
- Z litości. Zrobiło mi się przykro, jak sobie uświadomiłam, że najwyraźniej wychowałeś się wśród idiotów, którzy kupią wszystko jak baba na bazarze.
- Kurwa. 1:1.
Uśmiechnęła się i wróciła do kuchni. Nie ogarniam, przysięgam, że nie ogarniam. Skąd ona się kurde wzięła? Każda normalna laska nawrzeszczałaby na mnie, uświadomiła mi jakim jestem prymitywem, sukinsynem i czym tam jeszcze, a ta nic! Bo tego co powiedziała nijak nie można uznać za przejaw wściekłości. Więcej. Ona, wyjaśniwszy co było do wyjaśnienia, wróciła do przerwanego zajęcia jak gdyby nigdy nic. A ja wciąż tu siedziałem. Nie wywaliła mnie za drzwi przy akompaniamencie tekstów z rodzaju „Mogłam się tego spodziewać”. Znaczy, nie to żebym miał coś przeciwko, ale to było dziwne. A jak sytuacja była dziwna, to i ja czułem się dziwnie. Nieswojo. Kurde, ja czuję się nieswojo? Nie no, bez kitu. To, co się tutaj wyrabiało było po prostu chore i musiałem zrobić wszystko, żeby przywrócić normalny stan rzeczy. Nawet jeśli miałbym na tym stracić.
Zwlokłem się z wygodnej kanapy i wszedłem do kuchni. Selene nie zwróciła na mnie uwagi, przynajmniej dopóki tylko sobie stałem. Miałem jednak wrażenie, że doskonale zdaje sobie sprawę z mojej obecności.
- O co ci chodzi? – zapytałem wprost.
- Nie rozumiem.
- Ty… - podszedłem bliżej. – Co to ma w ogóle być, co? Jakaś psychologiczna gierka?
- Wybacz, ale nie mam pojęcia o czym mówisz – nawet na mnie nie spojrzała. Czułem się ignorowany, a to mnie irytowało.
- O wszystkim. Przyłapałaś mnie na ćpaniu, a potem bezskutecznie usiłowałem użyć jakiegoś żałosnego tekstu, który miał na celu wzruszenie cię moim losem. A ty kurde wciąż pozwalasz mi tu siedzieć?
Wzruszyła ramionami, jakby niewiele ją to obchodziło.
- Możesz wyjść w każdej chwili.
- Nie! Tu jest ciepło i nie śmierdzi – nie no, argumenty to miałem pierwsza klasa. – Zresztą, jakie „możesz wyjść”? Naprawdę nic cię nie rusza?
Dopiero teraz przeniosła na mnie spojrzenie. Chyba wolałem jak tego nie robiła, bo w oczach miała coś dziwnego. Taki jakby specyficzny rodzaj smutku. Dobra, co będę mówił, jak się nie znam. Po prostu te jej oczy mówiły więcej, niż chciałbym usłyszeć.
- Masz na myśli prochy? – spytała cicho, ale nie czekała na potwierdzenie. – Nie, to zrozumiałe. Chcesz mieć możliwość decydowania o chociaż jednej rzeczy w swoim życiu, a skoro pozostał ci tylko rodzaj śmierci do wyboru…
- Gówno rozumiesz – warknąłem. Za kogo ona się uważa? Spotkaliśmy się zaledwie parę godzin temu, a jej się wydaje, że zna mnie lepiej niż ja sam. – Mogę decydować o całym moim życiu. I właśnie to robię.
Gdyby tak nie było, to po kiego chuja miałbym w ogóle uciekać z Lafayette? Po co grałbym na gitarze i szukał z Axl’em zespołu, gdybym nie wierzył, że może nam się udać? Mógłbym się zaćpać albo skończyć ze sobą w jakiś inny sposób.
- Właśnie widzę – oznajmiła spokojnie.
- Coś sugerujesz?
- Nic ponad to, co wyraźnie stwierdziłam.
- Posłuchaj no – oparłem się o blat, starając się, żeby wszystko, co mówię, brzmiało stanowczo. – Nie jestem żadnym pieprzonym samobójcą.
- Zabijasz się na własne życzenie. Jakbyś to nazwał?
- Przestań, do jasnej cholery, prawić mi kazania!
Wzruszyła ramionami.
- Nie robię tego. Ale powiedz mi jedno. Skoro to wszystko jest nieprawdą, to dlaczego aż tak bardzo cię irytuje?
Szlag mnie przez nią trafiał. I że niby teraz powinienem przyznać jej rację? Nigdy w życiu. Najwyraźniej Selene wzięła moje milczenie za oznakę kapitulacji, bo uśmiechnęła się pod nosem i przestała zwracać na mnie uwagę. Ok, whatever. Niech sobie myśli, co chce, nic mnie to nie obchodzi. Chyba. Albo i nie.
Cholera. Zawsze wydawało mi się, że trzeba z kimś spędzić znacznie więcej czasu, żeby móc stwierdzić coś takiego. A jednak… Czasem chyba wystarczy tych kilka godzin. Przecież wiem, co czuję, no nie? Jakkolwiek zdaje się to dziwne rozumnej części mnie. Może po prostu jest w Selene coś takiego… Sam już nie wiem. Ale wiem przynajmniej tyle.
Nienawidzę jej.